Przyjechała do mnie M. Przywitaliśmy się pojedynczym całusem, ale po chwili odeszliśmy w bardziej intymne miejsce i przywitaliśmy się jeszcze raz, bardziej czule. Poszedłem do łazienki. Układ pomieszczeń był trochę inny niż w rzeczywistości, a w łazience znajdowała się umywalka, w dziwnym, jasnoniebieskim kolorze. Umyłem zęby i wyszliśmy na spacer. Doszliśmy do jakiejś rejestracji i ktoś mi powiedział, że mam umówioną wizytę i chyba jakiś zabieg. Pielęgniarka wydawała się być bardzo
zdziwiona, że się robi takie zabiegi, ale nic mi nie wyjaśniła i zaprowadziła Nas do innego budynku. Wsiedliśmy do windy i pojechaliśmy w dół. Winda była nietypowa, ponieważ miała dwie pary drzwi. Jedne znajdowały się przed Nami, a drugie tuż obok Nas po lewej stronie. Wysiedliśmy i zaraz wsiedliśmy do tramwaju, który w tej samej chwili się zatrzymał tuż przy windzie. Drzwi się zatrzasnęły, a
tramwaj ruszył. Tuż przy Nas bawiło się dwóch chłopców. Celowali do siebie nawzajem z plastikowych pistoletów i naśladowali dźwięki wystrzałów. Nagle ziemia się zatrzęsła, a pojazd w którym się znajdowaliśmy został porwany przez niespodziewaną falę wody. Dostrzegłem przez okna, że budynki znajdujące się wokół przeobraziły się w ruiny i stosy czerwonych cegieł. Po chwili wszystko
zaczęło przymarzać. Szyby i resztki industrialnych budynków zaczęły pokrywać się szronem. Dziwna fala zniknęła równie niespodziewanie, jak się pojawiła. Siłą otworzyłem lekko wygięte drzwi. Wzięliśmy pod opiekę obu młodych chłopców i biegnąc szukaliśmy jakiegoś schronienia, w obawie przed kolejnymi kataklizmami. Dobiegliśmy do betonowego szybu z metalowymi schodami biegnącymi w dół. Wyglądał na solidny, więc zeszliśmy nim. Dotarliśmy do szerokiego, betonowego kanału burzowego, do którego okazało się, że prowadził szyb. Było tam ciemno, ale jednocześnie sucho i
ciepło. Nagle z ciemności zaatakowało Nas dziwne stworzenie. Gabarytami i posturą przypominało dziką świnię z głową szczura. Nie posiadało sierści, a szara skóra pokryta była ciemniejszymi łatami, które skojarzyły mi się z krowami. Jednocześnie wydawała się śliska i częściowo przezroczysta. Potwór zaatakował prawdopodobnie najsłabszego członka naszej grupy, czyli mniejszego chłopca. Przewrócił go
i rozszarpywał nogawkę. Chwyciłem metalową listwę, która leżała nieopodal i celnym uderzeniem, w które włożyłem całą siłę, odciąłem pysk od tułowia. Wnętrzności Szczuroświni wypłynęły, a z jego łba wypełzło jeszcze dziwniejsze stworzenie. Przypominało makaron zwinięty w wielką kulę z wijącymi się setkami macek. Choć chaotycznie,
poruszało się bardzo żwawo. Szybko uciekło do dziury w ścianie i zniknęło. Nadbiegły kolejne dwie Szczuroświnie i sprawnie się ich pozbyłem. Pręt przechodził przez ich ciała jak przez galaretę, a potwory przypominające spaghetti szybko opuszczały ich truchła i uciekały. Przytuliłem M. i zmierzwiłem pocieszająco czupryny chłopakom. Obiecałem, że nie dopuszczę, by spotkało ich coś złego. Chodź byli obcy, czułem się za nich w pewien sposób odpowiedzialny. Odniosłem wrażenie, że M. też się do nich przywiązała i będzie ich bronić równie zaciekle…
Z tajemniczego świata Morfeusza wyrwane, oniryczne obrazy, przyobleczone w słowa...
poniedziałek, 23 marca 2015
wtorek, 17 marca 2015
Szpital na wyspie...
Byłem na jakiejś wycieczce. Przechodziłem okazałym mostem nad szeroką rzeką. Most prowadził do wyspy na tej rzece. Towarzyszyła mi dziewczyna niższa ode mnie. Miała drobno pofalowane włosy w jasnym odcieniu rudego. Przechadzając się po wyspie dotarliśmy na dziedziniec okazałego, wielokondygnacyjnego budynku. Spotkaliśmy tam lekarkę w białym kitlu. Oznajmiła, że mam mieć operację, po czym szybko się oddaliła, zanim zdążyłem zadać jakieś pytania. Wszedłem więc do budynku w poszukiwaniu
odpowiedniej sali operacyjnej. Liczyłem na to, że ktoś mnie wywoła lub wywiesi jakąś informację. Niestety nie znalazłem odpowiednio oznaczonej Sali operacyjnej. Dziewczyna zasugerowała, że może będzie w innym szpitalu. Wyszliśmy więc na zewnątrz. Dzień był piękny, a słońce świeciło jasno. Zobaczyłem latające helikoptery. Były smukłe i nowoczesne. Część z nich miała barwę burgundową, a część głęboki odcień granatu. Zamknięto też most, którym przyszliśmy. Zauważyłem jednak inny, mniej okazały, stary i przeznaczony wyłącznie do ruchu pieszego. Nie był w najlepszym stanie. Powierzchnia przeznaczona do chodzenia składała się z przeplatających się prętów zbrojeniowych, tworzących kwadraty o boku niecałych dziesięciu centymetrów. Pod tą dość niepewną konstrukcją można było obserwować rwący nurt. Woda w rzece mocno wezbrała i była bardzo mętna, w kolorze kawy z mlekiem. Stykała się z mostem, a mniej więcej po środku nawet go zalewała na jakieś dwa centymetry. Dziewczyna powiedziała, że za nic tam nie wejdzie, ale żebym ja poszedł, bo mam mieć tą operację. Niepewnie pokonałem więc rdzewiejącą przeprawę i w końcu znalazłem się po drugiej stronie. Były tam jakieś akwaria i trenerzy szkolący foki i delfiny. Poszedłem dalej tunelem i wyszedłem do miasta po schodach. Ludzie chodzili grupami odświętnie ubrani. Próbowałem się wypytać o drogę do szpitala, ale część mieszkańców mówiła w niezrozumiałym dla mnie języku, a część nie potrafiła wskazać drogi, ale ostrzegali mnie z lękiem, bym nie szedł za granicę. Wskazywali przy tym wysoki wał ziemny przedzielający miasteczko na pół. Dostrzegłem jedynie drogowskazy, które wskazywały poligon kosmiczny za wałem i centrum kosmiczne. Postanowiłem więc wrócić na wyspę i jeszcze raz przeszukać budynek. Trener delfinów dał mi do zrozumienia, że nie lubią tu obcych, a wchodząc na most dostrzegłem na plaży kilkanaście helikopterów. Część z nich miała chyba emblematy policyjne. Na wyspie znalazłem dziewczynę, której udało się spotkać lekarkę. Obie zaczęły mnie prowadzić na operację…
odpowiedniej sali operacyjnej. Liczyłem na to, że ktoś mnie wywoła lub wywiesi jakąś informację. Niestety nie znalazłem odpowiednio oznaczonej Sali operacyjnej. Dziewczyna zasugerowała, że może będzie w innym szpitalu. Wyszliśmy więc na zewnątrz. Dzień był piękny, a słońce świeciło jasno. Zobaczyłem latające helikoptery. Były smukłe i nowoczesne. Część z nich miała barwę burgundową, a część głęboki odcień granatu. Zamknięto też most, którym przyszliśmy. Zauważyłem jednak inny, mniej okazały, stary i przeznaczony wyłącznie do ruchu pieszego. Nie był w najlepszym stanie. Powierzchnia przeznaczona do chodzenia składała się z przeplatających się prętów zbrojeniowych, tworzących kwadraty o boku niecałych dziesięciu centymetrów. Pod tą dość niepewną konstrukcją można było obserwować rwący nurt. Woda w rzece mocno wezbrała i była bardzo mętna, w kolorze kawy z mlekiem. Stykała się z mostem, a mniej więcej po środku nawet go zalewała na jakieś dwa centymetry. Dziewczyna powiedziała, że za nic tam nie wejdzie, ale żebym ja poszedł, bo mam mieć tą operację. Niepewnie pokonałem więc rdzewiejącą przeprawę i w końcu znalazłem się po drugiej stronie. Były tam jakieś akwaria i trenerzy szkolący foki i delfiny. Poszedłem dalej tunelem i wyszedłem do miasta po schodach. Ludzie chodzili grupami odświętnie ubrani. Próbowałem się wypytać o drogę do szpitala, ale część mieszkańców mówiła w niezrozumiałym dla mnie języku, a część nie potrafiła wskazać drogi, ale ostrzegali mnie z lękiem, bym nie szedł za granicę. Wskazywali przy tym wysoki wał ziemny przedzielający miasteczko na pół. Dostrzegłem jedynie drogowskazy, które wskazywały poligon kosmiczny za wałem i centrum kosmiczne. Postanowiłem więc wrócić na wyspę i jeszcze raz przeszukać budynek. Trener delfinów dał mi do zrozumienia, że nie lubią tu obcych, a wchodząc na most dostrzegłem na plaży kilkanaście helikopterów. Część z nich miała chyba emblematy policyjne. Na wyspie znalazłem dziewczynę, której udało się spotkać lekarkę. Obie zaczęły mnie prowadzić na operację…
Subskrybuj:
Posty (Atom)